„Dziewczyna zwana Jane Doe” Victoria Helen Stone – recenzja

Główna bohaterka, Jane, to młoda kobieta pracująca w przeciętnej firmie na przeciętnym stanowisku. Na co dzień niczym się nie wyróżnia, nosi skromne kwieciste sukienki i stara się nie wchodzić nikomu w drogę. Kiedy po całym dniu spędzonym między ludźmi wraca do domu, ściąga w końcu maskę milutkiej dziewczyny i cieszy się, że nie musi już dłużej nikogo udawać, bo tak naprawdę Jane jest kimś zupełnie innym. W tym prawdziwym życiu kobieta mieszka w Malezji, robi karierę w firmie prawniczej i jest okropnie bogata. Ma tylko jeden problem – posiada skłonności socjopatyczne i po prostu nienawidzi ludzi. Dlaczego zatem przyjechała do Minneapolis? Odpowiedź jest prosta: aby się zemścić. Kilka lat temu jej najlepsza i jedyna przyjaciółka Meg popełniła samobójstwo. Jane uważa, że kobieta odebrała sobie życie przez swojego ówczesnego narzeczonego Stevena Hepswortha i zrobi teraz wszystko, aby mężczyzna gorzko tego pożałował. Przybiera więc maskę naiwnej i dającej sobą manipulować dziewczyny, gdyż wie, co najbardziej pociąga Stevena w kobietach. Daje mu się uwieść, a niczego nie podejrzewający mężczyzna coraz bardziej się przed nią otwiera, co w końcu staje się przyczyną jego upadku.
Postać Jane nie do końca wywarła na mnie przewidywane wrażenie. Podobała mi się jej siła, talent do odgrywania różnych ról oraz sympatia do kotów 🙂 , jednak nie wzbudziła we mnie oczekiwanego strachu, a tylko lekki niepokój. Niezależność oraz brak zobowiązań sprawiły, że kobieta czuje się bezgranicznie wolna, a przy tym również bezkarna. Nie wchodzi z nikim w żadne bliższe relacje i przez to staje się przeciętna i nierozpoznawalna. Paradoksalnie, przez swoją obojętność wobec ludzi potrafi uważnie obserwować i analizować ich zachowanie, aby później wykorzystać ich słabości. Jane nie potrafi kochać i nie ma w niej empatii, jest za to zaradność i pragnienie adrenaliny, a tej na pewno jej nie zabraknie podczas realizacji planu zemsty.
Ogromu emocji dostarczyła mi natomiast postać Stevena. Od zdziwienia, poprzez obrzydzenie, na litości kończąc. Sposób, w jaki traktuje kobiety świadczy jedynie o tym, jakim jest hipokrytą i egoistą. Sprawia, że czują się przy nim głupie i słabe. Traktuje przeciwną płeć przedmiotowo i chodzi mu tylko o seks, a po wszystkim wyzywa swoje partnerki od puszczalskich. On również udaje kogoś, kim nie jest – w oczach społeczeństwa stara się uchodzić za porządnego i bogobojnego, ale w rzeczywistości jest zwykłą kanalią, robalem, którego chce się rozdeptać. Na szczęście Jane poradziła sobie z nim perfekcyjnie, Steven dostał to, na co zasłużył, a ja poczułam ogromną satysfakcję 😀
Ta książka trochę mnie rozczarowała. Szumnie reklamowana, jako thriller pełen tajemnic okazała się być co najwyżej intrygującą obyczajówką. Zabrakło mroku i tej atmosfery lęku i niepewności. Ale to nie zmienia faktu, że „Dziewczynę …” czytało się bardzo szybko i z nieustającym zaciekawieniem. Ot, taka niezobowiązująca lektura z lekkim dreszczykiem na jeden wieczór.
Dodaj komentarz