„Kasacja” Remigiusz Mróz – recenzja

Zdaję sobie sprawę z tego, że tym wpisem narażam się licznym fanom Pana Remigiusza, ale sumienie nie pozwala mi postąpić inaczej. Z przykrością stwierdzam, że pierwsza część z serii o Chyłce i Zordonie nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. W zasadzie, to nie wywarła żadnego wrażenia bo podczas czytania nie czułam żadnych emocji, ze znużeniem przewracałam kolejne strony błagając, aby ta droga przez męki już dobiegła końca.
Po pierwsze – zbrodnia. Ciała dwóch skatowanych osób, z którymi rzekomy morderca spędził w mieszkaniu dziesięć dni, a morderstwo wyszło na jaw dopiero, kiedy sąsiadom zaczął przeszkadzać smród gnijących tkanek. Historia tego przestępstwa w ogóle mnie nie wciągnęła. Za mało szczegółów, wszystko jakieś takie płaskie, bez wyrazu. I chociaż opisana tam zbrodnia należała do tych szczególnie okrutnych, to jednak nie poczułam ani cienia empatii wobec ofiar. Na plus zasługuje tu jednak postać samego podejrzanego. Ten człowiek rzeczywiście wzbudzał we mnie niepokój i ciarki na plecach. Do samego końca nie byłam pewna, czy to wykolejony psychopata, czy może niewinna ofiara zręcznego spisku.
Przejdźmy teraz do głównych postaci – duetu prawników ze znanej kancelarii w Warszawie. Joanna Chyłka, na pierwszy rzut oka pewna siebie, twarda babka, nieprzebierająca w środkach. Jej cięty język i ostre riposty budzą postrach wśród współpracowników, jednocześnie zapewniając jej wysoką reputację oraz bardzo dobre wyniki w prowadzonych sprawach. Szczerze? Ta postać do mnie nie przemówiła. Rozumiem, że broniąc potencjalnych morderców i innych zwyrodnialców trzeba być bezwzględnym i mieć twardy tyłek, ale według mnie od Chyłki bije po prostu arogancja i prostactwo. Jej docinki to zwykłe „suchary”, wywołały mój uśmiech może jeden, dwa razy. Być może takim zachowaniem próbuje ukryć swoje prawdziwe „ja”, ale moim zdaniem jej zadufany charakter jest mocno wyolbrzymiony.
Drugą połową duetu jest aplikant Chyłki, Kordian Oryński, którego Joanna nazywa prześmiewczo Zordonem. Ta postać jest dla mnie totalną zagadką, nie do rozgryzienia. Początkowo nieśmiały, ciapowaty i usłużny – wydaje się, że Chyłka go połknie, przeżuje i wypluje. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo go złamać i szybko nawiązuje nić porozumienia ze swoją patronką. Nie zmienia to jednak faktu, że Chyłka nadal miesza go z błotem i wyzywa od jełopów i kretynów, a on na to pozwala. Cóż, być może w ten sposób chce zyskać sobie jej sympatię, a może nawet liczy na coś więcej… Przykro mi, ale ta postać również mnie nie przekonała. Totalnie niewyraźny, ginie gdzieś wśród całego zamieszania i wciąż przytaczanych kruczków prawnych. Ale być może takie właśnie było zamierzenie autora, aby Kordian jawił się jako całkowite przeciwieństwo Chyłki.
Jak już wcześniej wspomniałam, fabuła mnie nie porwała. Jednak tym, co w większym stopniu przykuło moją uwagę były fragmenty z sali rozpraw. Opisane całkiem zręcznie i przystępnie, wprowadziły mnie do świata wymiaru sprawiedliwości. I warto zaznaczyć, że nic tu nie było wyidealizowane – sędziowie, ławnicy oraz obrońcy zostali przedstawieni w bardzo realistyczny sposób. Pan Remigiusz nie bał się wytknąć pewnych błędów oraz niedociągnięć, które można zaobserwować w ich pracy. Wiadomo bowiem, że ostateczny wyrok tak na prawdę zależy od subiektywnej opinii sędziego, a nie od tego, na co wskazują przepisy i dowody.
Chociaż (w mojej prywatnej ocenie!), książka nie należy do najgorszych, to chyba jednak nie sięgnę po kolejne części. Być może moim ogromnym błędem było to, że przed przystąpieniem do lektury obejrzałam dwa pierwsze odcinki serialu „Chyłka – Zaginięcie” i potem już nie mogłam wyrzucić z głowy widoku Cieleckiej i Pławiaka. A może, po tak licznych pozytywnych recenzjach, zbyt wiele oczekiwałam od tej książki.
Wiem, że większość z Was ma już tę lekturę za sobą. Czekam więc na falę hejtu 🙂
Dodaj komentarz